Lipień Wdy i Jesienny Lipień 2012

„Lepiej późno, niż wcale”. Jak mawiali starożytni Grecy oraz Rzymianie… Ta dewiza przyświecała mi niechybnie gdy zabierałem się do uraczenia Was relacją z naszych ostatnich w tym roku zawodów muchowych.

Ale jako, że słowo dane Wam Czytelnicy (i Prezesowi także) droższe od złota, więc jakoś zabrałem się do pisania. Nie będę się nawet silił na rozpamiętywanie, który to już razlicznym stadem przemieściliśmy się w Bory Tucholskie, aby zdziesiątkować stada Wdeckich lipieni. Trajektorię naszej podróży znaczyły dymiące zgliszcza wiosek, głód, pomór i ubóstwo, że o zgwałconych krowach i zrabowanych kobietach (czy jakoś tak) nie wspomnę…

Dobra, troszkę popuściłem wodze fantazji, ale już wracam do rzeczywistości, a ta nie była znowu taka szara i beznadzejna. !Nie dość, że w gościnnym ośrdoku PZU w Czarnym nad Wdą pojawiła się nas całkiem spora gromadka, bo aż 17-tu Kolegów zdecydowało się stanąć w szranki o tytuł najlepszego łowcy jesiennych lipieni. Ba, nawet jedna zacna, powabna, piękna, zgrabna, oczytana, wysportowana (reszta się nie liczy), acz nie posiadająca rozwiniętych umiejętności stolarskich Białogłowa zaszczyciła nas bytnością swą! Nie wszyscy Koledzy zauważyli Jej obecność. Stało się tak na skutek „oczytania” niektórych Panów, ale i w efekcie braku wspomnianych umiejętności stolarskich, w wyniku czegonasza Pani spędziła znaczną część wyjazdu w toalecie, ignorowana przez swego wybranka, którego imienia przez gczeczność nie wspomnę. Dodam jedynie, że znany jest pod pseudonimem„Goryl”…;-).

Nie wiem jak było w toalecie, ale po za nią łowiło się nam i bawiło bardzo fajnie. W kuchni jak zazwyczaj prym wiodła „trójca” szefów kuchni z maestro „Sqrą” od  „Pięciu Zębów” na czele. Towarzysz „Waldemort” może mało gotował, ale za to dużo spożywał. I to wszystkiego. Ten swoisty „trójkąt bermudzki” gara i patelni uzupełniony został o brakujące dotychczas ogniwo wpostaci „Pafka” (gródecka ryjąca…:-) ).  Postanowił wypróbować na nas umiejętności robienia pyz z mięsem. Wyposażony w tarę za 12,50 PLN, wór „podziemnej pomarańczy” i mielone mięcho, spisał się na medal!  No, może nie na złoty, ale gdzieśw okolicach brązu… Tak przebiegała nasza kulinarna paraolimpiada…

Prawdziwy „szoł” rozgrywał się jednak nad wodą. Aby niedrażnić „waaadzy”  Koledzy gremialnie uciekali znad rzeki aby tylko dać połowić Zarządowi Klubu. Podczas piątkowego treningu bezkonkurencyjny był wprawdzie „Michałek z Suwałek”, ale tak po prawdzie łowiła za Niego jakaś paranoicznie ubarwiona nimfa wykonana pod wpływem licznych substancji psychotropowych przez Rafała „U-boota” z Giżycka. Jak widać świeże spojrzenie na problem łowienia lipionków i mniej świeży oddech gwarantowały sukces! Ale do czasu… Po odbytej wieczornej rozmowie dyscyplinujacej, wszystko wróciło do normy. Czyli zawody „LipieńWdy” wygrał Prezes Nasz Najukochańszy w osobie swej jedyny, Jędrzej „Krwawa Renca” Grygoruk, łowiąc lipieni 14-tu… Drugi byłem ja, czyli Wasz ulubiony bajkopisarz, zaś na trzecim miejscu zameldował się (nie)skromnie wspomniany wcześniej Michael, pojmawszy podobnie jak ja 13-cie rybek.

Drugiego dnia było podobnie. Nikt nie odważył się zachwiać niezachwianą pozycją dwóch pierwszych miejsc (odpowiednio 41 i 39cm), zaś na trzecie miejsce wskoczył (bardzo trafne określenie) Darunia „Gorylek” z rybką 37 cm długości.

Było bosko. Będzie co wspominać w długie zimowe wieczory. A Ci,których nie było będą musieli popuścic wodze wyobraźni, wyostrzyć zmysły i … zacząć kręcić muchy, aby dołączyć do nas za rok!

Fot: Paweł Fiedorczuk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.