Sierścią i piórami czyli streamerowe barany i pisanki cz. III

Piękna pogoda. Wymarzona chciało by się rzec. Może nie idealna na ryby, ale wręcz  wspaniała do rozpoczęcia muchowego sezonu. Ciepełko. Chyba Kret do pary z Doleckim też poczuli to zaskoczenie, budząc się tej soboty i widząc piękny, czerwony wschód słońca. 
Wielka Sobota, czy w ogóle całe Święta Wielkanocne od zawsze kojarzyły mi się z pstrągami przynajmniej w takim stopniu, w jakim podwawelska kojarzy mi się z gotowaną fasolą. Może nie ze względu na jaja, jakie te ryby zwykły sobie ze mnie robić, ani  na barana, na jakiego wychodzę, gdy po raz kolejny kończę dzień bez ani jednego brania…


Co roku bowiem, „w okolicach” Wielkanocy zawsze staram się być nad wodą z muchówką i streamerami. Czas to bowiem na pstrągi nader odpowiedni. Po pierwsze – łowi się bardzo wygodnie. Nie ma wysokich traw, podwyższony stan wody umożliwia mniej precyzyjne prowadzenie muchy, a – co najważniejsze – nie marznie się w dłonie. Wygodnictwo, kurza melodia… Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to ranne wstawanie. Hola hola! Czy zauważyliście to moje wieczne narzekanie? O nie… Znowu na te ryby… I z muchówką… I nie wiem gdzie jechać… Pewnie z rana nie będą brały… Mam tak czasami, gdy się budzę. Jednak z chwilą, gdy opuszczam dom i zaczynam podróż do łowiska, zawsze pozytywnie oceniam trafność decyzji podjętej o 5 rano dotyczącej zwleczenia się z łóżka.

 

Wiosenny poranek. Jak wiele innych. Słoneczko ochoczo wychodziło zza horyzontu oświetlając czubki drzew. Zwyczajne poranne pragmatyczne świtanie. Dla mnie poranek ów miał jednak zgoła inny wymiar. W końcu to chyba pierwszy rok, w którym tak późno celebruję „pierwszy muchowy raz”. A może to tylko wynik mojego lamerstwa i niedbalstwa? W końcu Sławek, Guzioł, Marek i Jędrzej w tym roku już kilka razy byli ze streamerami nad rzeką. Tylko ja pozostałem z nienurzanym sznurem. Może to i dobrze, bo przecież im rzadziej się łowi, tym sprzęt dłużej wytrzyma. Ech. Takie podejście jednak nie przynosi zwykle ciekawych wędkarskich przygód. Bo i jak, gdy wędki w pokrowcach, a muchy w pudełkach. Ba. Muchy… Od ostatniego mojego tekstu zrobiłem kilka much. Doszedłszy do wniosku, że trzeba się muchowo uaktywnić, wraz z pierwszymi ciepłymi dniami siadałem wieczorem do imadła i kręciłem ślajzury. Mam do tych much największe zaufanie, choć nie uważam, by rodzaj streamera miał jakiś generalny wpływ na branie. Łowię głównie na ślajzury, więc muszę mieć dostatecznie duży zapas tych króliczo-piżmaczych much. Podniósłszy temat ślajzurów w samochodzie zawsze jednak słyszę „no daj…”. „Jednego” na wzór. „O, jakie fajne! Wezmę dwa… Ok., wziąłem trzy”. I znów blaszane klipsy śmieją się szyderczo z pudełka. Muszę założyć sobie takie małe pudełeczko – tylko dla siebie. Chociaż to chyba nie byłoby koleżeńskie i nie dawało tyle frajdy. Tajna broń? Moim zdaniem przy łowieniu na streamera pojęcie „tajna broń” w odniesieniu do muchy jako przynęty nie istnieje. Stokroć ważniejsze jest dobre prowadzenie muchy. Tak, by pstrągi brały. Co to oznacza?…

Dojechaliśmy na miejsce. Szybko zacząłem uzbrajać muchówkę. Mocną muchówkę. Szybką, trzymetrową wędkę klasy #7. Żeby wszystko było zgodnie z kanonem sztuki, do tego kija używam linki #8. Albo #9. Sam już nie pamiętam. W każdym razie, tego dnia, przy podniesionej wodzie zdecydowałem się na użycie superszybkotonącego sznura. To moja „szkoła streamera”, która polega na jak najoszczędniejszym biczowaniu wody i wykonywaniu przy tym możliwie najdłuższych rzutów.  Ciężkie, tonące linki WF umożliwiają stosowanie takiej taktyki. Oczywiście niebagatelne znaczenie mają tutaj umiejętności rzutowe wędkarza, który po raz kolejny zaczepiając linką o trzciny z tyłu zaczyna się zastanawiać, w czym zrobił błąd. „Pewnie za późno pociągnąłem do przodu… Tak. To była przyczyna. Więc teraz pociągnę wcześniej”. A gdy mucha wyląduje znowuż pod samymi nogami, a linka owinie się wokół głowy, wędkarz obraca się wkoło i sprawdza, czy żaden z kolegów nie widział tego „double-snap-snake’a”. Jeśli koledzy to widzą – śmiechu cały tydzień murowany! A tak całkiem na serio – umiejętności rzutowe w dużym stopniu decydują o powodzeniu podczas łowienia na streamera. Prócz tego, o końcowym wyniku stanowi doświadczenie wędkarza i umiejętność dopasowania techniki do danej miejscówki. Jak łowić? Banalnie… Rzucamy i ściągamy. Ilu wędkarzy, tyle sposobów. Spektrum możliwości zdaje się być w przypadku streamera niezmierzone. Bo ileż można dobrać kombinacji ciężaru sznura, długości i grubości przyponu czy wreszcie rodzaju, wielkości i wagi samej muchy? Moim zdaniem przynajmniej 17, choć doświadczeni wędkarze znają chyba 19 sposobów. Dwa ostatnie oczywiście wiążą się bodaj z podwawelską i fasolą. W każdym razie – kombinacji jest wiele. Czy jest coś jeszcze, co zależy od wędkarza, a może zadecydować o końcowym sukcesie? Moim zdaniem tak. Cisza. Należy zachować ciszę i poruszać się nad wodą spokojnie. Na streamera bowiem rzadko zdarza się skusić pstrąga nieżerującego, co ma miejsce przy łowieniu na nimfę. Aby zjeść streamera, pstrąg musi być na żerowisku. A pstrąg na żerowisku to pstrąg płochliwy. Z wielkim zdziwieniem patrzę niejednokrotnie na muszkarzy łowiących pstrągi i chlapiących ciężkim sznurem kilka razy w jednym miejscu w celu „poprawienia rzutu” (nie mylić z „poprawianiem linki” co ma w technice streamera i mokrej muchy znaczenie kluczowe). Muszkarze w opinii spinningistów mają większe prawo do głośnego biczowania wody i bezpardonowego zachowania nad wodą. Nic bardziej błędnego! Muszkarz chcący złowić na streamera ładnego pstrąga musi zachowywać się cicho. Tę radę warto zapamiętać. Reszta może być zupełnie dowolna. Od wędki i rzutu, poprzez linkę i przypon aż do samej muchy.
Rozeszliśmy się na tajne miejscówki. Tej soboty łowiło się wyjątkowo fajnie. Każdy z nas miał po jednym braniu i każdy złowił ładnego pstrąga. Uderzająco trzymający w napięciu fragment artykułu. Nieprawdaż? He… Bo o technice można mówić i mówić. Łatwo pisać o muchach i linkach. Łatwo smęcić o rzutach i mendingach (poprawianiu linki). Niezwykle ciężko natomiast opisać całą otoczkę wiosennego łowienia na streamera. Klangor żurawi, świergot zięby, branie pstrąga i chwilę triumfu w momencie zwracania wolności dobremu czterdziestakowi. Spróbujcie sami… Pamiętajcie jednak o tym, że wiosenny streamer to coś więcej niż zwykłe rzucanie i ściąganie. Prócz łowienia to także miły czas spędzony nad rzeką. Czas rozmyślania nad sobą i nad przyrodą. A gdy w końcu dopadnie nas głód – czas rozmyślania o fasoli duszonej z podwawelską…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.