Mieszanie muchą w bajorze
czyli inne spojrzenie na sprawę” cz.1
„Kupiłbym muchówkę, ale nie będę jeździł w góry” albo „Gdzie u nas można połowić na muchę?”. Jakże często możemy usłyszeć takie opinie lub pytania. Często koledzy po kiju, którzy dotychczas nie zetknęli się z tą wspaniałą metodą, mają wypaczone o niej wyobrażenie. Dlatego też postanowiłem zmobilizować się i napisać parę słów, pokazując inny kierunek niż kropki potokowców i barwy kardynalskie. Dziś bierzemy azymut na pasiaki.
Mateusz bardzo słusznie w swoim artykule zauważył, że nasze białostockie wody nie są szczytem marzeń dla muszkarzy. Oczywiście „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. A mamy trochę tych wód w pobliżu, w których czekają na nas jazie, klenie, … , oraz okonie. No właśnie, dlaczego okonie na początek? Ponieważ były to moje pierwsze ryby złowione metodą muchową. Swój pierwszy sprzęt nabyłem od Pawła z „miasta jednego muszkarza”. Już w tamtym czasie jako jeden z weteranów SalmoKlubu zmieniał sprzęt na lepszy, dzięki temu stałem się szczęśliwym posiadaczem kija LEDA #6 i kołowrotka. Po dokupieniu sznura zaczęło się szaleństwo.
Wyjazd – nic. Wyjazd – ani brania. Wyjazd – zero. I tak dość długo, zanim złowiłem swego pierwszego pstrąga. Pierwsze wymiarowe lipienie miałem dopiero po pół roku, gdy pojechaliśmy na Wdę. Ale zanim przyszły jakieś efekty w rybach „szlachetnych”, w skuteczność metody pomagały uwierzyć mi właśnie okonie. Swego czasu często jeździłem na jezioro Blizno. Spiningując poznałem układ dna od miejscowości Danowskie, więc znalezienie odpowiednich miejsc do muchowania nie przedstawiało problemu. Większą sensację wzbudził u sąsiadów z innych działek sprzęt, i sama metoda. Pytania typu: „A tą grubą żyłkę to na rekina założyłeś?” były częste. Potem przywykli. Przy pierwszym wędkowaniu na muchę trafiłem na dobre brania okonia. Mały puchowczyk z marabuta okazał się bardzo skuteczny. Z czasem wypróbowałem różne muchy, sposoby ich prowadzenia oraz konfiguracje sprzętu. I o ile opis pstrągowania pozostawię raczej dla Mateusza i może innych, bardziej zasłużonych kolegów z SalmoKlubu, o tyle moje doświadczenia w połowie muchówką w wodzie stojącej może kogoś zainteresują.
Pierwszą rzeczą, o jakiej powinien pomyśleć przyszły muszkarz, jest zabezpieczenie oczu. Okulary polaryzacyjne oprócz niewątpliwych zalet optycznych chronią nam oczy przed przypadkowym wbiciem haczyka. Szczególnie przy nauce rzucania nagły podmuch wiatru morze nam sprawić „niespodziankę”. Sam miałem niewątpliwą przyjemność podczas nauki rzucania zakolczykować się dociążonym streamerem, dlatego wiem, co mówię. O ile w tym przypadku skończyło na lekkim krwawieniu i kupie śmiechu, to wbicie grota w powiekę lub gałkę oczną nie przedstawia się zabawnie. Więc proponuję – zawsze okulary na nosie.
Drugą sprawą jest dotarcie do stanowiska. Na wodzie stojącej niewątpliwym ułatwieniem jest środek pływający. Pomijając możliwość dotarcia w dowolne miejsce, ma się jeszcze luksus nie zrywania much przy odrzucie do tyłu. Wędkując na łodzi z kolegą musimy uwzględnić też jego bezpieczeństwo. Dlatego na początek proponuję samodzielne rejsy. Nie zawsze mamy do dyspozycji łódź czy też ponton. Istnieje też taki wynalazek jak „bealyboat”. Jest to coś w rodzaju pływającego fotela. Lubię go stosować, chociaż ma swoje wady i zalety. Wspaniale nadaje się na mniejsze akweny lub zatoki większych jezior. Płynąc tym wynalazkiem, zdecydowanie mniej płoszy się ryby. Często napływałem prawie na głowę stojącego „zębatego” nie płosząc go, co w przypadku łodzi byłoby raczej niemożliwe. Jest prosty w transporcie, mieści się w torbie czy plecaku, a po napompowaniu waży 3-4 kg . No i jest bardzo stabilny . Osobiście pływałem nim na Siemionówce przy dużej fali z białymi grzywami. Oczywiście tego nie polecam nikomu, ja sprawdzałem tylko stabilność w złych warunkach.
Co do minusów tego sprzętu. Po pierwsze potrzebne są wodery, a jeszcze lepiej neopreny. Siedzimy praktycznie w wodzie i zapewnienie ciepła jest sprawą pierwszorzędną nawet latem. Drugą sprawą jest kondycja. Poruszamy się siłą mięśni przy pomocy płetw. Pływanie pod wiatr jest naprawdę średnią przyjemnością. Coś na to wymyśliłem i jak okaże się skuteczne, to napiszę. I to są według mnie dwie podstawowe wady bealybota.
A teraz to, o co jest najwięcej pytań – czyli sprzęt. W tym przypadku ilu ludzi, tyle zdań. Nie ma jednej słusznej drogi w doborze sprzętu, bo każdy ma jakieś swoje doświadczenia czy preferencje, oraz co nie mniej ważne, możliwości finansowe. Zaznaczam, że przedstawiam tylko swój punkt widzenia, a każdy przed wydaniem tych kilkuset złotych niech sam jeszcze raz wszystko przemyśli. Zakładam, że osoba zaczynająca muchowanie nie będzie chciała wydawać od razu dużej kasy na wędki różnych klas. Wprawdzie rozważamy w tym przypadku dobór wędziska pod kątem okonia, ale dobrze byłoby tę samą wędkę wykorzystać na innych łowiskach i pod kątem innych gatunków. Po pierwsze zastanówmy się, jakie warunki wymusza na nas łowisko? Okonia na wodzie stojącej będziemy szukać od miejsc płytkich ( łączki ok. 1 m) poprzez spadki, do blacików na 3-4 metrach. Na głębsze połowy radzę raczej wybrać spinning. Przy większej głębokości sprzętem w miarę uniwersalnym klasy AFTM # 5, #6 (zaznaczam, że nie ma sprzętu uniwersalnego i zawsze jest to kompromis, coś za coś) ciężko będzie wyrwać sznur z wody. Cięższa wędka np.#8 daje większy zapas mocy i możliwość zapolowania na szczupaka, ale nie wyobrażam sobie jej jako pierwszy kij. Omówię ją w artykule o szczupakach. Wędka klasy #5 lub #6 dobrze się sprawdzi na wodach płynących przy połowie większości ryb. #5 będzie bardziej delikatna, co będzie skutkowało lepszą pracą przy rybach „standardowych”. Będzie mniej zejść . #6 jest trochę mocniejsza.
Przy łowieniu na streamera, takim jak podałem sprawdzi się trochę lepiej. Wielu kolegów używa tej klasy wędziska do połowu na nimfę, a czasami do streamera pstrągowego oraz do majówki. Ze względu na wagę sznura #6 ma pewną przewagę przy rzucaniu w wietrzną pogodę. Wybór powinien raczej być ukierunkowany na preferowaną metodę . Wiem, że trudno mówić o preferencjach, jak się nie miało do czynienia z muchą . To co mogę poradzić najrozsądniejszego, to kontakt z kimś od nas. Koledzy z SalmoKlubu dysponują całym arsenałem wędzisk. Przed zakupem dobrze by było wziąć do ręki kij z założonym sznurem i zobaczyć jak pracuje. Po prostu czy nam pasuje, czy nie. Osoba z pewnym doświadczeniem może powiedzieć coś o wędce, gdy ją weźmie do ręki, ale generalnie znacznie lepiej zobaczyć, jak kij pracuje pod sznurem. Możemy zdać się na gust znajomego muszkarza albo po prostu zaryzykować i wybrać to, co uważamy. Jak się nam metoda nie spodoba, to nie będzie wielki wydatek. Jak się wciągniemy, to i tak z czasem zmienimy kij na lepszy.
Dlatego uważam, że na początek nie ma sensu wydawać dużej kasy. Z czasem określimy nasze preferencje. Jedni wolą kije szybkie. Lepiej nimi się rzuca. Inni wolą wolniejsze o „angielskiej” akcji. Rzuty nimi są wolniejsze, bardziej płynne, ale za to pozwalają na delikatniejsze położenie muchy i większy komfort podczas holu. To są preferencje, które generalnie odkryjemy w pełni dopiero z czasem. Pozostaje jeszcze sprawa długości. Nie będę za bardzo oryginalny, jak zaproponuję przedział od 2,70 do 3 m.
Wędka krótsza jest bardziej poręczna. Z kolei dłuższa trochę lepiej sprawdza się, gdy łowimy nad rzeką w trzcinowisku. Ale to też są indywidualne preferencje. Zdaję sobie sprawę, że tylko liznąłem tematu. Proszę ten artykuł traktować tylko jako jedną z opcji. W razie wątpliwości służę pomocą. W kolejnych odcinkach postaram się poruszyć temat sznura, kołowrotka, przyponów, much, sposobu prowadzenia, innych gatunków ryb itp.