Mała zaduma nad śmieciami

Od wielu lat tradycją w naszym wędkarskim kole stała się listopadowa akcja sprzątania. Co roku w naszym kołowym, wędkarskim kalendarzu rezerwujemy w listopadzie termin na sprzątanie i od lat terenem działań, niezmiennie pozostaje zalew w Dojlidach.

Niezmienne jest też i to, że akcja zupełnie, ale to zupełnie nie cieszy zainteresowaniem ze strony wędkarzy. Przez lata próbowaliśmy znaleźć powód takiego braku zainteresowania. Chcieliśmy raz na zawsze rozgryźć problem i znaleźć odpowiedź na pytanie: Dlaczego wędkarze nie garną się do takich akcji? Zasadniczy, główny powód absencji (jak nas z zewsząd zapewniano) miał stanowić fakt, że zalew w Dojlidach nie jest wodą Polskiego Związku Wędkarskiego i taka akcja sprzątania brzegów „obcego” akwenu nie leży w obszarze zainteresowań chętnych, rwących się do ofiarnej pomocy wędkarzy. To miał być powód „namber łan”, w który nawet chwilowo uwierzyliśmy.

Wiosną 2012 roku, aby się upewnić o słuszności naszych podejrzeń, postanowiliśmy posprzątać inną ale za to „naszą” wodę. Zamieściliśmy stosowne ogłoszenia i publikacje w internecie. Przygotowaliśmy worki, woreczki, rękawice i rękawiczki. Liczyliśmy na bardzo dużą frekwencję. W końcu przecież wybraliśmy dogodny, niekolidujący z innymi wędkarskimi imprezami termin, w dodatku dzień ustawowo wolny od pracy, a jako teren porządków obraliśmy brzegi „naszej” rzeki w Supraślu. Wszystkie wymogi zostały absolutnie spełnione.

Życie jednak bardzo szybko zweryfikowało nasze oczekiwania. Na sprzątanie przybyło zaledwie kilku wędkarzy i gdyby nie duża pomoc Bartka (Bartku więkie dzięki) cała akcja spaliłaby na panewce. Sprzątanie Supraśli oczywiście się odbyło, ale duży niesmak pozostał. Nie było żadnej znaczącej różnicy we frekwencji. Żadnej. Dziś już wiemy, dziś już jesteśmy przekonani, że bez względu na to jaką wodę sprzątamy, to i tak na akcję przyjdą ci sami ludzie.

Dlatego o zaplanowanej na 10 listopada 2012 roku akcji sprzątania białostockich Dojlid, już na internetowych stronach nie informowaliśmy. Troszkę nawet z przekory. W przeszłości bowiem wiele, wiele razy powiadamialiśmy, publikowaliśmy, prosiliśmy, umieszczaliśmy różne ogłoszenia. Nigdy nie było odczuwalnego odzewu poza stałymi, sprawdzonymi ludźmi. Nigdy.

250 kg śmieci

Na akcję sprzątania białostockiego zalewu w Dojlidach zgłosiło się dziewięć osób. Podzieliliśmy się na dwie grupy i ruszyliśmy w dwóch kierunkach dookoła zalewu. W ciągu dwóch godzin obeszliśmy zalew i zebraliśmy w worki około 250 kg śmieci. Śmiecie w workach sukcesywnie ustawialiśmy wzdłuż ścieżki wiodącej dookoła zbiornika. Było sporo szklanych butelek (nasi tu byli), sporo plastikowych opakowań po napojach oraz mnóstwo opakowań po robakach i zanętach. Trafiały się puste puszki po kukurydzy i po piwie. Jedna z grup natrafiła nawet na śmieci wskazujące na pozostałosci po letnim i to sporym obozowisku bezdomnych.

Sytuacja jest zadziwiająca

Od utyskiwań wędkarzy na wszechobecny brud i na śmieci nad wodami można w internetowej sieci dostać oczopląsu. Internetowe fora wprost się uginają od żalów i od wielkiej troski internautów o stan czystości naszych brzegów, a tu proszę – nikt nie garnie się aby nam pomóc. Pójdźmy tym tropem dalej. Dlaczego tak się dzieje, że np. elokwentny wędkarz-internauta piszący długie elaboraty na temat walki ze śmieciami, gotowy stanąć na barykadzie rewolucji i podjąć determinującą walkę z ogarniającym nasze wody śmietnikiem, poproszony o realną pomoc w zebraniu kilku worków śmieci nagle milknie, gaśnie i zasłania się milionem usprawiedliwień? Dlaczego? Wydawałoby się niezły fachowiec z dobrym podejściem do tematu.

Albo drugi przykład nieco z innej beczki. Dlaczego wędkarz-internauta głośno, zaciekliwie i ustawicznie narzekający na poziom organizacji zawodów wędkarskich, krytykujący wszystkich i wszystko gdy jest poproszony o włączenie się w organizację imprezy i o podzielenie się w praktyce swoją cenną wiedzą i doświadczeniem które tak dzielnie przelewał na internetowe strony raptem cichnie, miga się od udziału i stosuje żałosne wymówki? Dlaczego? Wydawałoby się, że skoro jest tylu niezadowolonych to wystarczy dobry pomysł, odrobina zaangażowania i słowa narzekań mogą zamienić się w pożyteczny czyn i przynieść wymierny efekt. Niestety nikt z wędkarzy nie chce pomóc, a w internecie być może ci sami wędkarze istne larum grają. O co więc w tym wszystkim chodzi?

Zauważyliśmy, że spore grono wędkarzy-internautów, skorych do udzielania mądrych rad i chętnych do pouczania innych, ruszy … ale co najwyżej myszką lub leniwie stuknie w klawiaturę i natychmiast znajdzie tysiąc wymówek. Owszem chętnie by pomogli, ale właśnie w tym dniu coś im bardzo, ale to bardzo ważnego wypadło. Zawsze im coś wypada. Zawsze COŚ!

Potem piszą w swoich mailach i się tłumaczą:

– Wybaczcie, ale to dzień powszedni

– Wybaczcie, ale to dzień świąteczny

– Niestety ja pracuję i nie mogę

– Co prawda ja mam wolne ale też nie mogę

– Troszeczkę za późno. Wolałbym rano.

– Zdecydowanie za wcześnie, za rano. wolałbym później

– A dlaczego nie w sobotę?

– A dlaczego w sobotę?

– Tylko nie w niedzielę!

– Gdyby w niedzielę to ja chętnie…

– Może kiedy indziej

– Następnym razem

– Za rok to już na pewno

itd… itd..

I za rok i następnym razem i kiedy indziej – zawsze jest tak samo. Zawsze. Te same wymówki co roku. Oczywiście wcale takiemu specowi od wymówek nie przeszkadza aby własnie w tym „zajętym mocno dniu” wyskoczyć sobie na rybki. No bo co taki jeden z drugim będzie marnował swój cenny czas na jakieś sprzątanie? Wystarczy, że wspiera sprzątanie w sposób … wirtualny.

Uwaga na witrualne krowy

Na szczęście takich speców, fachowców od mądrych wywodów i pouczeń przez te wszystkie lata nauczyliśmy się rozpoznawać. Im bardziej taki się wymądrza, zaciekle dyskutuje, zabiera zdanie na każdy jak leci temat, tym większe prawdopodobieństwo, że po drugiej stronie internetu siedzi fałszywy gość na którego w żaden sposób nie można liczyć. Ot taka wirtualna krowa która dużo ryczy i z której nie ma jakiegokolwiek pożytku. Takich wirtualnych krów już nie czytamy i nie chcemy z nimi dyskutować. Nie interesuje nas też to o czym piszą. Mocni są – to prawda, ale tylko we własnym królestwie, czyli w fotelu przed własnym monitorem. Przejawiają daleko idącą inicjatywę, pod warunkiem, że wspomniana inicjatywa nie przekroczy progu pokoju w którym przebywają. Chcą zmieniać świat, znają się na wszystkim, dyktują przepisy i pouczają. Ale zwykłe kiwnięcie palcem w bucie, przerasta ich osobiste możliwości.

Chciałbym bardzo podziękować uczestnikom sprzątania za poświęcenie wolnego czasu i za to, że żadne „coś” nigdy im nie przeszkadza. W imieniu Zarządu Koła pragnę też podziękować Pani Agacie Statuckiej z biura naszego Okręgu, która już po raz drugi brała udział w naszym sprzątaniu. I do zobaczenia jesienią na Dojlidach. Ten kto zechce szczerze pomóc, z pewnością dowie się o terminie akcji, a mądralińskich „cosiów” co to tylko zza monitora potrafią „wspierać i pomagać” – informować więcej nie będziemy.

Zarząd Koła „Okoń”.

Powyższy artykuł zredagowany został w listopadzie 2012 roku. Niestety tuż przed publikacją nastapiła awaria komputera, potem było formatowanie dysków i sądziłem, że zdjęcia oraz tekst straciłem bezpowrotnie. Na szczęście jakimś cudem w dniu dzisiejszym materiał odnalazłem  na jednym z dysków zewnętrznych.  Z uwagi na to,  że temat śmieci jest ciągle aktualnym zagadnieniem, postanowiłem wpis opublikować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.