Sierścią i piórami, czyli dlaczego akurat tym… część II

Zima. Długie wieczory. Bliska już perspektywa wyjazdu na pstrągi, chociaż te minus 25 za oknem skutecznie chłodzi mój zapał wędkarski, nawet podlodowy. Cóż zatem robić? Linki już ponawijane na kołowrotki, muchy posegregowane, kamizelka uprana, czyściutka, a spodniobuty wiszą na kołeczku w oczekiwaniu na pierwsze łowienie. Próżno wyczekiwać dobrej pstrągowej pogody, gdy Kret i Dolecki co chwila, zza każdego odbiornika straszą wyżem znad Rosji i mrozem takim, że psy na zakrętach się przełamują. Muchowy marazm totalny. Wędkarstwo muchowe, jak już miałem okazję wspomnieć, jest jednak kwestią totalną, gdyż nie polega tylko na sterczeniu po pachy w lodowatej rzece i smaganiu linką coraz lepszych i rybniejszych miejscówek. Muszkarstwo to także wykonywanie sztucznych much. A ja to uwieeelbiam..

Po zaparzeniu ciepłej herbaty czy czego tam bądź, siadam przy biurku. Przytargana ciemna skrzyneczka z materiałami oraz szesnaście pełnych reklamówek mówi, że w razie niewykonania żadnej sztucznej muszki winy nie będę mógł zwalić na niedobory materiałowe. Za co tu się zabrać? Wiem… Przejrzę najpierw pióra, jakie mam na stanie i je posegreguję tak, bym w przyszłości wiedział gdzie co jest i nie spędzał godzin rozplątując kapkę ze stu metrów żyłki 0,12, którą używam jako przewiązkę do nimf, a która mi się właśnie była rozwinęła. Kapki – kogucie skalpy to chyba jeden z najbardziej podstawowych materiałów w warsztacie krętacza. Do dzisiaj pamiętam, gdy otrzymałem pierwszą kapkę. Kogut grizzly, po którym już nawet wspomnienie w postaci muchy nie zostało. Oglądałem ją ze wszystkich stron i podziwiałem piękne, smukłe pióra. Wcześniej próbowałem używać jakichś dziwnych innych piórek kogucich znalezionych na wsi, jednak z chwilą otrzymania pierwszej kapki stwierdziłem, że nie warto uganiać się za pojedynczymi piórkami a od razu zainwestować i kupić porządną kapkę. Żółta, czerwona, szara, druga żółta, pomarańczowa, niebieska, cztery odcienie brązu… Kuchnia, ile ich jest. Wszystkie posegregowane i przechowywanie w tzw. „strunówkach” mają zagwarantowaną dobrą jakość aż do ostatniego piórka. Warto o tym pamiętać, gdyż w przypadku „rozszczelnienia” zbiorów możemy być pewni, że rodzina moli śniadająca w szafie na starym futrze mamy lub żony, z szybkością ważki przeniesie się do naszych materiałów, z których pozostawi strzępy. Warto mieć dużo kapek, choć te najlepszej jakości są zwykle bardzo drogie. Szczególnie wtedy, gdy zależy nam na wykonywaniu dobrych suchych much. Kilka już razy koledzy prosili mnie o sprezentowanie im jakiejś mojej suchej muszki, po czym stwierdzali, że pływa ona wyjątkowo dobrze. Nie wiem dlaczego, ale ich kolejnym pytaniem prawie zawsze było „czym Ty je smarujesz, że tak pływają?”. Niczym. Po prostu zawsze prowadzę ostrą selekcję piór, z których zamierzam zrobić jeżynkę suchej muchy i jej ogonek. Czasami na 10 piór tylko jedno okaże się dobre. Im lepsza kapka, tym lepsze pióra. Im lepsze pióra, tym kapka jest droższa… Proste prawo ekonomii. Niestety. Dużo tych kapek. Kilka z nich okazało się bardzo udanym materiałem i wiele ryb złowiłem na muchy wykonane z ich piórek. Keough obok Whittinga, później Metz i Veniard… Gdy już ułożyłem kapki, sięgnąłem do kolejnej reklamówki z materiałami. No nie… Stajnia Augiasza. Skrzydła kaczek latają sobie jak chcą, torebka z piórami słonki całkowicie się otworzyła i dzięki temu pióra wysypały się na dno reklamówki skutecznie burząc ład i porządek. Skrzydła kaczek zawsze należy trzymać parami. Prawe i lewe, od jednej kaczki w jednej torebce. Jak się pogubią, to później ciężko jest prawidłowo dobrać i wykonać dobre skrzydełka w suchej muszce, np. Iron Blue Dun. Ci, którzy mieli problem z równym ułożeniem skrzydełek w klasycznych muszkach wiedzą o czym mówię. Zaraz zaraz… Prawe i lewe. Jest lewe! Do torebeczki… A co robić, gdy chcemy wykonać skrzydełka suchej muchy z CDC? Znaleźć CDC w skrzynce! Proste prawda? A jednak. Nie w mojej skrzynce. Zawsze pakuję je razem, ale dziwnym trafem, gdy później szukam odpowiedniego odcienia, to przeszukuję wszystkie reklamówki by stwierdzić, że CDC, które mi właśnie jakiś „diabeł ogonem nakrył” leży gdzieś pod szafką…. Wstyd, panie kolego. Trzeba mieć porządek w materiałach. 
W kolejnej torebce już jest lepiej. Sierści leżą bowiem równiutko, w zamkniętych strunówkach. To pewnie dlatego, że dawno nie robiłem włosianek i nie miałem okazji wysypać wiadra haczyków na skórkę z lisa. A jakież tam są dziwności! Jenot, borsuk, sierść kozy barwiona na niebiesko, kilka ogonów wiewiórek, naturalnych i barwionych… Ogon jelenia i cielaka we wszystkich dostępnych na rynku odcieniach. Po co mi to? Czy rybie rzeczywiście robi różnicę ogonek wykonany z lekko jasnopomarańczowego włosia lub z lekko ciemnopomarańczowego? Teraz wiem skąd tego tyle… Człowiek się naczyta w Internecie, prasie i książkach, odbędzie rozmowę telefoniczną z takim jednym lub drugim i już mu chodzi po głowie kupno kolejnego odcienia ogona jelenia… „Bo wiesz, na te szare to nie brało. Tylko jasnoszary…” I weź tu nie kup, człowiecze, gdy odwiedzasz sklep wędkarski i ze ściany uśmiecha się do Ciebie dokładnie ten sam odcień ogona, o którym wczoraj rozmawiałem z Tomkiem. Już. Sierści przejrzane. Musiałem oczywiście zapisać na kartce, że muszę szybko dokupić czerwony ogon jelenia i sierść piżmaka, bo nie będzie z czego robić ślajzurów na Supraśl. 
Teraz czas na porządki w skrzyneczce. Tu będzie ciężko i niesłabo. Byłoby OK., gdyby wszystkie złotogłówki leżały posegregowane rozmiarami. A tu heca – pudełko, w którym je trzymam otworzyło się i kulki wysypane do skrzyneczki uśmiechały się do mnie spomiędzy cristal-flasha. I żeby to same metalowe… Wszystkie razem – plastikowe i wolframowe też. Trzeba jednak je posegregować, żeby się później koledzy nie śmiali, gdy zobaczą zawartość mojej skrzyneczki. Musi być porządek. Dziobałem więc te kuleczki spomiędzy innych materiałów. Przez chwilę poczułem się jak kogut wybierający ziarnka z ziemi, jednak powtórne spojrzenie na torebkę z kogucimi kapkami szybko mą wyobraźnię chwyciło w ryzy. 
Nareszcie. Wszystko ułożone na swoim miejscu. No, prawie wszystko. Zostały jeszcze tylko trzy reklamówki ze „wszystkim i niczym” ale tam zajrzę dopiero wtedy, gdy nie będę mógł znaleźć kompletnie niczego. Jeszcze tylko muszę zlokalizować narzędzia. Wczoraj leżały gdzieś obok imadła… Może być problem, bo ostatnio widziałem jedną nawijarkę włożoną gdzieś w stronice pewnej książki. Sprawdzenie ostrości nożyczek nie wykazało niestety oczekiwanej „chwytliwości”, więc na kartce dopisałem kolejne pozycje do realizacji w wędkarskim. 
Imadło już rozstawione, nić wiodąca przewleczona przez rurkę nawijarki, wszystko gotowe. Teraz tylko pozostaje wymyślić rodzaj muchy, jaką będę za chwilę „kręcił”. Ale nie… Muszę zaparzyć sobie nową herbatę i zobaczyć, czy Kret w Wiadomościach coś mówi o jakimś ociepleniu, odwilży, parasolu. Bo jeśli powie, to trzeba będzie być gotowym. Nie powiedział nic „pstrągowego”. Mróz, Suwalszczyzna, Maroko, śnieg. Czyli spokojnie, Jeszcze zdążę nakręcić ślajzurów…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.