Pstrąg Hańczy 2008

Jak przystało na największą pstrągową imprezę w północno-wschodniej części Polski, Pstrąg Hańczy 2008 odbił się – jak co roku z resztą – szerokim echem. Jego pogłos niósł się od 18 do 20 kwietnia przez Puszczę Augustowską, a chyba do dnia dzisiejszego niesie się w głowach uczestników tej zacnej imprezy, jak Polska długa i szeroka. Kultowej imprezy. Jakże bowiem inaczej interpretować fakt przybycia na te niesamowite zawody ponad 70-osobowego grona pstrągarzy z Polski, Litwy i Białorusi? Cóż takiego jest w tej imprezie, co co roku każe Kolegom z Zabrza, Koszalina, Czarnego, Warszawy, Wilna, Augustowa, Grodna i odległej Ostrowi Mazowieckiej gnać setki kilometrów po nienajlepszych drogach w celu spotkania z kolegami, a przede wszystkim z hańczańskimi pstrągami?


Zgłoszenia zawodników chcących wziąć udział w tej zacnej imprezie napływały już miesiąc przed zawodami. Z wielką obawą patrzyliśmy na wydłużającą się z dnia na dzień listę deklarowanych uczestników Pstrąga Hańczy. Gdy liczba przekroczyła 50, wpadliśmy w panikę. Baliśmy się, czy zamiast zapowiedzianego meczu piłki nożnej nie trzeba będzie rozegrać wcześniej cyklu eliminacji. Podobnie nasze obawy wydawały się niebezpodstawne w przypadku sauny. Zaplanowane na sobotę wieczorem chwile odnowy biologicznej w prawdziwej ruskiej bani, niezbędne dla niektórych po trudach całodziennego łowienia, zaczęliśmy sobie wyobrażać jako podgrzewaną na ognisku, zamkniętą puszkę szprotek w oleju. W ostatnich dniach przed zawodami, gdy liczba chętnych do wzięcia udziału w Pstrągu Hańczy sięgała 70, zaplanowaliśmy jako organizatorzy zbiorowe samobójstwo, tak, aby każde kolejne zawody hańczańskiego cyklu mogły nosić imię ś.p. Zarządu SalmoClubu Białystok.

Stawiwszy się w kultowej bazie zawodów – Stanicy Wodnej we Frąckach, której urok podnosi się z roku na rok do potęgi, której wykładnikiem jest wiek większości z tamtejszych domków – stwierdziliśmy, że nasze obawy były przesadzone. Wielu uczestników obściskiwało się po roku niewidzenia, inni biegali dzwoniąc, jeszcze inni dzwonili biegając. Wszyscy jakoś pomieścili się w domkach kempingowych. Imprezę zgodnie z planem rozpoczęła uroczysta kolacja, podczas której wzniesiono liczne toasty. W trakcie otwarcia zawodów przedstawiono regulamin imprezy – do klasyfikacji zaliczano wyłącznie pstrągi potokowe o długości ponad 35cm. Zalecono, by nie zabijać złowionych ryb, a jedynie robić im zdjęcia, które należało okazać przy  podsumowaniu tury. Po części oficjalnej płynnie przeszliśmy do części nieoficjalnej. Opowieści wędkarskie były przekazywane momentami z ogromną pasją, która powodowała wyczerpanie organizmu. Wiedzieliśmy jednak, że nie można zbyt długo imprezować chcąc następnego dnia o regulaminowej godzinie przed świtem wyruszyć na pierwszą turę zawodów. Tym jest to ważniejsze, im liczniejsza rzesza zawodników ostrzy swe haki. Wobec dużej liczby zawodników wydawało się, że w tym roku kluczem do sukcesu będzie wczesne wyruszenie na ryby. Czarna Hańcza jednak, jak niemal każda pstrągowa rzeka bywa kapryśna i zdarza się, że obdarza pstrągami najwytrwalszych wędkarzy, którzy „poprawiają rzekę” po kilku poprzedzających ich kolegach lub wyruszają na łowy w południe, kiedy zgodnie z radami pisanymi w podręcznikach grube pstrągi mają wolne.

Sobotni świt zastał wędkarzy w różnych sytuacjach. Część zawodników cichutko wyruszała na spotkanie z pstrągami, kilku z nich wciąż rozmawiało przy ognisku, jeszcze inni zakopani w czeluściach domków hańczańskiej stanicy chrapali pod śpiworami lub nie pod… Słoneczny poranek zapowiadał wyjątkowo ładny dzień. Prorocy mówili, że jest mało prawdopodobne, by w tak świetnych warunkach wędkarskich zawody wygrała ryba mniejsza niż 50cm. O godzinie 14, po zakończeniu tury okazało się jednak, że pomimo – zdawałoby się dobrej pogody – ryby wcale nie brały ochoczo. Nikomu z zawodników nie udało się złowić pstrąga większego niż 45 centymetrów. Nie widzieć czemu, gdyż klasa zawodników oraz ich duże umiejętności w łowieniu pstrągów czy to muchówką, czy to na spinning zwykle pozwalały na zrobienie dobrego wyniku.

Nikt jednak nie płakał nad słabym wynikiem. Wszyscy oszczędzali siły witalne uzupełniając je między innymi o grochówkę i z zapałem wyruszyli do zaplanowanych konkurencji. Najpierw przystąpiliśmy do zawodów rzutowych w konkurencji muchowej i spinningowej. Podczas gdy zawodnicy rzutowi szykowali sprzęt, drużyna piłkarska SalmoClubu Białystok zdecydowała się podjąć drużynę gości złożoną z zawodników spoza klubu. W klasycznych barwach niebieskich, drużyna SalmoCubu wystąpiła w najbardziej optymalnym składzie. Prezes klubu, równocześnie trener drużyny Przemek Lisarazu w ataku wystawił słynny duet Grzegorz Pulinho i Andrzej „Maradona” Obojczyk, którzy gradem mocnych, acz niecelnych piłek zasypywali kierunek przeciwny do bramki SalmoClubu. Nie wiedzieć czemu, ciężko było mówić o strzałach celnych. W pomocy, a raczej na przeszkodzie zagrali poczynając od lewego skrzydła Marcin Ptaszynho, w środku słynny duet braci Mateusza i Jędrzeja Żalwkrzakow oraz jeszcze sławniejszy Skuraldo. Ze względu na będącego w znakomitej formie bramkarza – Czarliego Bochenka, na obronie mogli zagrać piłkarze nieposiadający nadzwyczajnych umiejętności piłkarskich. W tej roli doskonale sprawdzili się Darek Goriladebe oraz Zdzisławo Kiwaldo, którzy bili piłki na oślep, nie pomijając żadnego z pośrednich kierunków świata. Drużyna przeciwna złożona z reprezentantów innych klubów z Białegostoku, Wilna, Zabrza, Gródka i innych piłkarskich metropolii, nie posiadała w swym składzie postaci tak wielkiego, jak Niebiescy, formatu, jednak na boisku nie ważyli się oszukiwać i wykorzystywać postawę fair play Niebieskich by strzelać gole. Utrzymując panujące w polskiej piłce tradycje, zwycięstwo w meczu zostało  na prośbę Lisarazu kurtuazyjnie oddane gościom. Aby nikt nie miał wątpliwości, na wszelki wypadek pozwoliliśmy, by wbili nam – SalmoClubowiczom 57 goli. Nam pozwolili strzelić dwa, z czego jeden na oślep a drugi to rykoszet od sędziego. Jako, że zawodnicy gości zdołali samodzielnie strzelić nam tylko 3 gole, aby pozostać w zgodzie z przedmeczową umową pozostałe 54 musieliśmy sobie wbić sami. Potrzebowaliśmy na to 13 minut i po łyku piwa na głowę. Po meczu otrzymaliśmy telefony z gratulacjami od Jose Mourinho i Leo Beenhakkera.

Celebracja wspólnego zwycięstwa przeniosła się do sauny na brzegu Czarnej Hańczy, gdzie chóralnymi śpiewami wysławialiśmy poszczególnych zawodników wskakując na przemian do lodowatej rzeki i gorącej bani. Po powrocie do bazy mogliśmy się w końcu zrelaksować przy ognisku i zaplanować drugą turę zawodów. 
W niedzielę rano, wychodząc na ryby, pozdrowiliśmy tych którzy pozostając przy ognisku ciągle planowali drugą turę. Mieliśmy nadzieję, że tego dnia wyniki będą lepsze niż w sobotę. Pogoda była jednak bardzo podobna, a ryby w rzece zdawały się znać nasze muchy, błystki i woblery po imieniu. Chimerycznie aktywne pstrągi nie współpracowały ochoczo. Podobnie jak dzień wcześniej, nie złowiono okazów, a największą zgłoszoną do miary rybą był pstrąg 42cm, którego szczęśliwym łowcą był Kolega z Augustowa. Niestety, z racji zagubienia listy zawodników i nazwisk zwycięzców, klasyfikacja Pstrąga Hańczy pozostanie – do jej odnalezienia – owiana hańczańską mgłą tajemnicy.
Muchowa klasyfikacja Pstrąga Hańczy – Muchowe Mistrzostwa Akademickiego Koła Wędkarskiego SKISH (zaliczana do muchowego GP Okręgu PZW Białystok) przedstawiała się następująco:

1. Krzysztof SZERSZENOWICZ (Salmo Club Białystok)
2. Edward JANKOWSKI (Czarne)
3. Jędrzej GRYGORUK (Salmo Club Białystok)

Podsumowując, impreza była niezwykle udana. Z wielką przyjemnością spotkaliśmy się z naszymi serdecznymi Kolegami z klubów wędkarskich w Polsce, na Litwie i Białorusi. Było nam bardzo miło usłyszeć, że imprezy organizowane przez Salmo Club Białystok są znane i szeroko komentowane w środowisku wędkarskim w Polsce. A rzeka? Widać, że ogrom pracy włożonej w poprawę rybostanu Czarnej Hańczy zaczyna powoli przynosić efekty. Łowi się coraz więcej pstrągów niewymiarowych, co bardzo dobrze rokuje na przyszłość. Słabe wyniki  osiągnięte podczas zawodów zwaliliśmy na karb nieaktywności ryb. 
Przekonaliśmy się, że takie imprezy, prócz aspektów ściśle wędkarskich, muszą mieć urozmaicony program, by w miłej atmosferze zacieśniać współpracę pomiędzy klubami pstrągarzy z Polski oraz zaprzyjaźnionymi klubami z Litwy i Białorusi. Już teraz wiemy, że wielu wędkarzy przyjedzie na Pstrąga Hańczy za rok. Wiecie w jakim celu? Ano po to, by się zwyczajnie piłkarsko zrewanżować a później pośpiewać w saunie. Czasami mam wrażenie, że społeczne aspekty wędkarstwa często biorą górę nad samym łowieniem. Nie wiem jak Wam, ale mnie to odpowiada.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.